ŚWIADECTWO


„Albo mnie ksiądz wyspowiada, albo się zabiję”


Kilka tygodni po święceniach jechałem wraz z moimi rodzicami na północ, by towarzyszyć mojemu przyjacielowi w pierwszej Mszy Św. odprawianej w parafii. Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę modlitwy w jednym z sanktuariów.

 

Klęczałem w ławce, ubrany w sutannę. W pewnym momencie usłyszałem dramatyczne słowa, które człowiek klęczący obok mojej ławki wypowiedział do mnie: „Albo mnie ksiądz wyspowiada, albo się zabiję”. Był to mężczyzna w wieku około trzydziestu lat. Miał na sobie wielki plecak i wyglądał na bardzo umęczonego podróżą. Odpowiedziałem mu, że z racji tego, że znajdujemy się w sanktuarium, muszę zapytać o pozwolenie, by usiąść do konfesjonału.

 

Poszedłem więc do zakrystii i poprosiłem o takie pozwolenie, aby móc go wyspowiadać. Ojciec pełniący dyżur udzielił mi stosownego pozwolenia. Z drżącym sercem wracałem do tego człowieka. Zanim rozpoczęliśmy spowiedź, opowiedział mi swoją historię. Otóż przez lata pracował za granicą, by zarobić pieniądze potrzebne do wybudowania domu i zabezpieczenia rodziny. Jego żona pozostawała w Polsce wychowując dwóch synów i doglądając budowy ich nowego domu. Kiedy po pięciu latach wrócił, dom już był gotowy do zamieszkania. Stanął przed wejściem pełen wzruszenia. Po chwili zadzwonił do drzwi.

 

Otworzyła mu jego żona. Gdy go zobaczyła, rzuciła chłodno w jego stronę, że dziękuje mu za pieniądze na dom, do którego jednak nie może go wpuścić, gdyż mieszka w nim już z innym mężczyzną. Nie pozwoliła mu nawet zobaczyć się ze swoimi dziećmi. Załamał się. Zdał sobie sprawę z tego, że ta rozłąka z rodziną i ciężka praca nie miały sensu. Marzenia, którymi żył przez pięć lat poza granicami kraju, prysnęły jak przysłowiowa bańka mydlana.

 

W wyniku tego dwa razy próbował popełnić samobójstwo. Za każdym razem ktoś go ratował. Gdy chciał to zrobić trzeci raz, człowiek, który mu w tym przeszkodził, powiedział, żeby jechał do tego właśnie sanktuarium, gdzie znajdzie Boga i ratunek. Nie miał nic do stracenia. Cały swój majątek spakował w plecak, który miał na sobie i z drugiego końca Polski ruszył w poszukiwaniu wskazanego miejsca.


Wyspowiadał się. Na koniec płakaliśmy obaj jak bobry. Gdy odchodził od kratek konfesjonału, powiedział mi, że ten człowiek, który uratował go od śmierci i wskazał mu to miejsce, mówił prawdę. Znalazł bowiem Boga i został uratowany w konfesjonale, w tym maryjnym sanktuarium. We mnie już na zawsze pozostaną te słowa: „albo mnie ksiądz wyspowiada, albo się zabiję”, oraz moment, kiedy odchodził uratowany, płacząc i jednocześnie mając przekonanie w sercu, że choćby wszyscy go opuścili, to jednak Bóg pozostaje przy nim i z nim.